Recenzja Sezonu 2

Euforia (2019)
Augustine Frizzell
Sam Levinson
Zendaya
Hunter Schafer

Stań przy mnie

Wyczucie filmowej faktury obrazu, zaskakujące estetyczne inspiracje oraz kinetyczna energia kamery sprawiają, że "Euforia" prezentuje się oszałamiająco, deklasując formalnie wszystko, co ma do
Stań przy mnie
Zacznijmy od środka. W jednym z najmocniejszych odcinków drugiego sezonu "Euforii" przechodząca nawrót uzależnienia Rue zabiera swoją rodzinę do prywatnego piekła. Pożyczona od dilerów walizka z prochami przepadła, związek z ukochaną Jules przechodzi kryzys, a podtrzymywana iluzja "trzeźwości" chwieje się w posadach. Najbliżsi postanawiają "wziąć sprawy w swoje ręce", a reżyser – nas, widzów – postawić pod ścianą. Dramatyczny spektakl oskarżeń, agresji, przemocy, rozpaczy oraz bezradności rozgrywający się na naszych oczach wbija się klinem w naszą psychikę. Co więcej, pozbawiony jest formalnych fajerwerków w rodzaju ekstatycznego montażu, czy spektakularnych jazd kamery – wystarczą naturalizm, precyzja dramaturgicznych zwrotów oraz rozsadzająca ekran Zendaya. To scena, którą widzieliśmy w kinie i w telewizji tysiące razy. Dlaczego więc pęka nam serce?  


Być może chodzi o eskalację, chociaż to tylko jedna z odpowiedzi. Rzeczony odcinek to przecież zobrazowanie słynnej, reżyserskiej maksymy Hitchcocka – "Zaczynaj od trzęsienia ziemi, a potem niech napięcie rośnie". Kiedy interwencja rodziny zakończy się fiaskiem, a zdesperowana Rue rzuci się do ucieczki, Levinson dokona gatunkowej wolty; dramat ustąpi miejsca thrillerowi, kinu akcji, tragikomedii oraz – gdy bohaterka trafi do narkotykowej meliny – survivalowemu horrorowi(!). Reżyser wciska więc pedał gazu, rozpędzając filmową karuzelę na dobre, a nas przyprawiając o zadyszkę. Ostatnimi czasy taka gorączka, jak słusznie zauważył mój redakcyjny kolega, była objawem jedynie po seansie filmów braci Safdie, twórców "Good Time" i "Nieoszlifowanych diamentów". 

Ponad rok temu, kiedy światło dzienne ujrzały dwa odcinki specjalne, wielu z nas zaskoczyło nowe oblicze autora "Euforii". Skrępowany pandemicznymi obostrzeniami reżyser musiał zwolnić; z epizodów specjalnych uczynił więc dwie monumentalne sekwencje dialogowe. W tych intymnych, "przegadanych" odcinkach, filmowiec pokazał się z zupełnie innej strony. W końcu okazało się, że potrafi nie tylko w światło, kamerę i montaż. Levinson – reżyser szokujący widzów w duchu Larry'ego Clarka, twórcy niesławnych "Dzieciaków" – złagodniał, zastąpił go Levinson-słuchacz i wnikliwy obserwator Pokolenia Z. Zarzuty o efekciarstwo, eksploatowanie patologii, nieprawdziwość świata zaludnionego wyłącznie przez ćpających i uprawiających przygodny seks nastolatków zostały zawieszone. Pojawiła się natomiast zagadka: w którą stronę pójdzie tym razem? 

   

Kiedy w otwarciu drugiego sezonu siedemnastoletnia Rue rapuje nagrany w połowie lat 90. "Hit 'Em Up" Tupaca Shakura,  można się tylko uśmiechnąć. Levinson powraca na znajome szlaki i chwali się pełnią inscenizacyjnego talentu. Do odtwarzaczy nastolatków wrzuca muzykę, której sam słuchał za młodu, do swojej kamery pakuje taśmę Kodak Ektachrome, a potem bierze głęboki oddech. Wyczucie filmowej faktury obrazu, zaskakujące estetyczne inspiracje (jak podana w stylu Scorsesego retrospekcja dziejów babci narkotykowego dilera Feza) oraz kinetyczna energia kamery (trajektorie jazd oraz zaskakujące transfokacje wyglądają, jakby były planowane miesiącami) sprawiają, że "Euforia" prezentuje się oszałamiająco, deklasując formalnie wszystko, co ma do zaproponowania współczesna telewizja. Oczywiście, dobór środków nie jest przypadkowy. Strona formalnie konsekwentnie podąża za optyką bohaterów; dzieciaków egzystujących w podkręcanej prochami, imprezami i social mediami rzeczywistości. 

Cała ta uszczypliwość wobec Levinsona, jako popisującego się filmowym rzemiosłem prymusa, zawsze wydawała mi się niesprawiedliwa. Tak samo jak zarzut, że zamiast wgryźć się w istotę problemu serwuje nam się kolejne wizualne petardy. W drugim sezonie "Euforia" jest nie tylko rozbuchanym formalnie obrazem młodości, ale też nieustannie prowokującą refleksją o pokoleniu rodziców, którzy w znacznym stopniu determinują tożsamość dzieci. Na pierwszy plan wysuwa się tu zwłaszcza postać Cala Jacobsa (Eric Dane), za dnia "porządnego" ojca rodziny z amerykańskich przedmieść, po zmroku – drapieżcy, uwieczniającego na kamerze wideo swój seks z nieletnimi. Levinson cofa się w czasie i odkrywa korzenie jego życiowej postawy, kreśląc nieoczywisty portret bohatera – faceta żyjącego przeszłością i uwięzionego w teraźniejszości. "Nie wolno mi stwarzać emocjonalnych więzi, a jestem bardzo uczuciowy" – przekonuje Cal, w oskarżycielskiej przemowie do własnej rodziny. I być może największy sukces Levinsona polega na tym, że trudno się z jego bohaterem spierać. 


Skoro o pamiętnych momentach mowa, grzechem byłoby nie wspomnieć o kilku sensualnych miniaturach. O pożegnalnym tańcu młodego Cala ze swoim najlepszym kumplem Derekiem, przy akompaniamencie słów piosenki "Never Tear Us Apart", hymnu wszystkich niemożliwych miłości świata. Albo o doskonałej sekwencji, w której rodzące się między Lexi a Fezem uczucie przypieczętowane zostaje seansem "Stań przy mnie" Roba Reinera i wspólnym zanuceniem legendarnego utworu Bena E. Kinga. Korespondencja z Reinerem wydaje się zresztą kluczowa. "Euforia", od początku stojąca repertuarem najcięższych tematów: żałoby, traumy, depresji, tożsamości, jest też historią o potrzebie akceptacji i bliskości w świecie niekończących się nastoletnich dram. Tragikomicznych dram dodajmy, takich jak wątek miłosnego trójkąta Nate'a, Cassie i Maddie. Ta masochistyczna relacja oparta na kruchych fundamentach namiętności i pożądania to nie tylko festiwal emocjonalnego weryzmu oraz doskonałego aktorstwa, ale również kiczu.  


Najciekawsze Levinson zostawił jednak na koniec. Punktem dojścia fabuły jest napisana przez Lexi sztuka teatralna "Nasze życie", powstała na kanwie przeżyć dziewczyny oraz jej rówieśników. Bohaterka wchodzi tu poniekąd w buty samego autora "Euforii" – chorobliwej perfekcjonistki ogarniętej wizją dzieła doskonałego, pokrzykującej na oświetleniowców i mitygującej "zagrywające się" aktorki. Pytanie za milion dolarów: czy to świadoma autoszydera z własnej artystycznej szarży? Teatralna fikcja finezyjnie przeplata się tutaj z "rzeczywistością", a aktorzy co rusz przeobrażają się w "prawdziwe" postacie. Formalne szaleństwo spektaklu "większego niż życie" odbija w sobie szaleństwo genialnie zainscenizowanego serialu. Trochę tak jakby Levinson pytał również nas o moralne granice w kreowaniu artystycznej wizji. "Czy to na pewno w porządku? Nie obrażą się?" – pyta Feza obawiająca się reakcji przyjaciół Lexi. Ja się nie obrażam.
1 10
Moja ocena sezonu 2:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdyby spojrzeć na "Euforię" przez pryzmat dotychczasowych seriali young adult, moglibyśmy stwierdzić, że... czytaj więcej
Seriale młodzieżowe przeżywają ostatnio zarówno rozkwit popularności, jak i kryzys twórczy. Z jednej... czytaj więcej
Niestety, trzeba otwarcie przyznać, że większość twórców seriali typu young adult nie traktuje swoich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones